Karmelitanki na Łobzowie

Kiedy historia przenika chwilę obecną...

 

 

 

Karmel to niezwykłe dziedzictwo. Od wielu wieków żyjemy duchowością łączącą głęboką kontemplację, otoczoną milczeniem i samotnością, z byciem we wspólnocie. To wśród braci i sióstr okazuje się czy naprawdę kochamy, czy naprawdę się modlimy. Karmel to ciągłe przynaglenie, by trwać mocno na fundamencie utwierdzonym przez stulecia. A równocześnie rozwijać się, być twórczym, iść odważnie za wciąż nowym wezwaniem Ducha Świętego.

 

 

Historia Karmelu na Łobzowie rozpoczyna się w drugiej połowie XIX wieku w Poznaniu. Tam w 1867 roku miała miejsce powtórna już fundacja klasztoru córek św. Teresy. Po kilku latach starań do Polski zdecydowały się przyjechać siostry z Liège – Cornillon w Belgii, a wraz z nimi naznaczona na przeoryszę s. Jadwiga hr. Wielhorska – Polka, która kilka lat wcześniej złożyła śluby zakonne w Carcassonne we Francji. Przywitanie ośmiu fundatorek w katedrze poznańskiej było niezwykle uroczyste. Tłum wzruszonych mieszkańców miasta przyjął je z prawdziwą czcią. Chór i orkiestra wykonało Salve Regina, podczas gdy one klęczały u stóp ołtarza, błogosławione przez ówczesnego arcybiskupa, Mieczysława kard. Ledóchowskiego. Belgijki dobrze czuły się w Polsce, tylko dwie z nich wróciły do swojej ojczyzny. Choć język francuski miał być oficjalnym językiem wspólnoty, szybko zaczęły uczyć się polskiego. Nie zniechęciły ich 30-stopniowe mrozy, ubogie jedzenie czy niewygody życia w małym, ciasnym domu. Siostry po trzech latach przeniosły się do klasztoru wybudowanego przy ul. Wieżowej, zgłębiały tajemnice terezjańskiego charyzmatu i intensywnie formowały zgłaszające się kandydatki.

 

 

Opis życia wspólnoty poznańskiej, zamieszczony w kronice pisanej już w Krakowie na początku XX wieku, obfituje w szczegóły oddające klimat epoki. To żywa relacja z lat, które miały być punktem odniesienia dla sióstr, fundamentem karmelitańskiego życia. Wspólnota łobzowska oparła się duchowo o ten początek. Pierwszy zeszyt historycznego rękopisu zamyka sprawozdanie z czasu „prześladowania pruskiego”. W wyniku Kulturkampfu siostry musiały opuścić klasztor. W listopadzie 1874 roku wyjechała pierwsza grupa mniszek, urodzonych poza granicami Księstwa. Zatrzymały się w Krakowie u karmelitanek bosych przy ul. Kopernika, ugoszczone tam z dużą życzliwością. W październiku 1875 roku pozostałe w Poznaniu siostry również musiały wyjechać. Po roku rozłąki, będącej próbą ich życia charyzmatem, dołączyły do swojej wspólnoty, która już od dwu miesięcy zamieszkiwała willę przy ul. Łobzowskiej. Przez wiele lat siostry były „wspólnotą na wygnaniu”. Mimo serdecznych relacji z pasterzami nowej diecezji i przyjaciółmi klasztoru oraz dużego zaangażowania w sprawy odnowy Zakonu w Galicji, wciąż czekały na możliwość powrotu do Wielkopolski. Jednak sytuacja polityczna temu nie sprzyjała. Ostatecznie w latach 1903-1905 wybudowano klasztor, w którym żyjemy do dziś. Został oddany pod opiekę św. Józefowi.

 

 

Jakie były te siostry, które prawie 150 lat temu zapoczątkowały karmelitańskie życie w tym miejscu? Co nas z nimi łączy? W czasie, gdy przyjechały do Krakowa, w Betlejem przeżywała ostatnie lata życia św. Miriam – Mała Arabka, w Liesieux urodziła się już św. Teresa od Dzieciątka Jezusa, kilka lat później w Dijon – św. Elżbieta od Trójcy Świętej. Duchowe doświadczenie tych świętych karmelitanek głęboko naznacza nasze teraźniejsze drogi ku zjednoczeniu z Panem. Cały Kościół czerpie ze spotkania ich małości z Miłosierną Miłością. Jakie było doświadczenie pierwszych sióstr na Łobzowie?

 

 

W klasztorze pozostało wiele śladów ich obecności. To może fascynować. XIX-wieczna klepsydra odmierzająca godzinę rekreacji, kapitularz pełen drogocennych relikwii. Prawie antyczna w naszych oczach gliniana miseczka, kiedyś tak pospolita, jak teraz talerz z duraleksu, drewniane sztućce – znak wyrzeczenia i ubóstwa. Stare nuty, wydane w Paryżu, Lipsku czy Italii, świadek modlitwy i rozrywki przy akompaniamencie fisharmonii, wciąż stojących w klasztorze. Zabytkowe kielichy mszalne, używane przy największych uroczystościach i wiele razy już malowane farbą drewniane ławki i stołki, służące kilku pokoleniom. Jednak co siostry miały w sercach? Co nam przekazały?

 

 

Ich karmelitańska egzystencja obramowana była zwyczajami, które nie zawsze są zrozumiałe i warunkami życia epoki, która dawno przeminęła. Jednak równolegle do gorących zachęt, by zachować surowy styl życia, w kronice pojawiają się wezwania do wzajemnej miłości. Siostry są wrażliwe na to, jak jedna drugą traktuje, czy nie stawia się wyżej, czy jest uprzejma i życzliwa, gotowa pomóc i usłużyć. Pokora to królewska cnota, pozostawiona karmelitankom przez św. Teresę z Avila jako dziedzictwo do podjęcia. I na nią były mniszki bardzo uważne, aż po słynne wyznanie jednej z nich: „w tym klasztorze nie ma kawałka podłogi, którego bym nie pocałowała”. Znakiem jedności sióstr było cierpienie związane z podzieleniem zgromadzenia na rok z powodu Kulturkampfu. Łzy i częste listy, szczególnie na początku – „prawie codzienne”. A potem cierpienie wywołane każdą sytuacją burzącą jedność i osłabiającą wspólnotę. Dbały też o ducha wiary. Miały postanowienie co trzy lata wybierać na przełożoną inną siostrę – bo „nic tak duszy nie wyrabia, jak zmiana przeoryszy. Inaczej dużo się wmiesza natury”. Z dużą wiernością i radykalizmem podejmowały wezwania kolejnych dni, w duchu odpowiedzialności, by zachować i przekazać karmelitańskiego ducha kolejnym siostrom.

 

 

Wyjątkowo jasną postacią naszej historii jest Matka Maria Ksawera od Jezusa (1833-1928), księżna Czartoryska, z domu hr. Grocholska. Wstąpiła do Karmelu w Poznaniu jako wdowa, w wieku czterdziestu lat. Ukształtowana cierpieniem i bogatym doświadczeniem życia. Nasuwa się określenie, że była „bardzo ludzka”. A to jest wyjątkowy znak świętości duszy. Na jej wejście do klauzury siostry czekały z lekką niepewnością, bo nie miały jeszcze w swoim gronie księżnej. Szybko przekonały się, że mają do czynienia z kimś prostym i skromnym. „Twarz uśmiechnięta, łagodna, miłe oczy, pełne wyrazu dobroci. Zdawało się, że zawsze z nami była. Czułyśmy od razu, że całym sercem nasza i że nam wspólnie dobrze będzie. Poznałyśmy w niej nie tylko najprawdziwsze powołanie, ale że w życiu wspólnym była pełna łagodności i uprzejmości”.

 

 

Matka często naznaczana była na infirmerkę, bo wiadomo było, że z miłością zatroszczy się o chore. Siostry miały do niej zaufanie. Pięć lat była mistrzynią nowicjatu, dwukrotnie przeoryszą. Zajmowała się finansami i miała ponoć do tego wyjątkowy dar. Dzięki jej staraniom, powiązaniom rodzinnym i znajomościom, stanął kościół i klasztor. Wyposażała zakrystię, pomagała karmelitom bosym. Znana jest jej współpraca ze św. Rafałem Kalinowskim. Rozumieli się bardzo dobrze. Matka Ksawera gorąco modliła się o jego wstąpienie do Karmelu. Potem wspierała odnowę życia zakonnego w Czernej i rozwój kolejnych fundacji, w tym tej upragnionej przy ul. Rakowickiej w Krakowie. Swoją obecnością wnosiła we wspólnotę wiele dobroci i pokoju. Zatroskana o powołania, wstawiała się za zgłaszającymi się bez posagu. Dzięki niej została przyjęta córka górnika, późniejsza wieloletnia przeorysza, do dziś wspominana z pietyzmem Matka Agnieszka. Do ostatnich lat życia szukała okazji, by usłużyć. Pomagała przeoryszy w pisaniu listów, zakrystiance w robieniu złotych koronek, kronikarce w przepisywaniu do kroniki notatek, pięknym, wyrobionym pismem. Nie pozwalała sobie na żadne ulgi i dyspensy, angażowała się maksymalnie. Równocześnie zdarzały się jej zwyczajne niewierności, gdy zamiast pójść do sprzątania, biegła zająć się kwiatowymi cebulkami w ogrodzie. Szczęśliwa, zawsze wdzięczna za łaskę bycia w Karmelu.  Do dziś przed wejściem do infirmerii, gdzie umarła, wisi jej portret, namalowany przez bratanka. W kapliczce w ogrodzie, pamiętającej początki fundacji, znajduje się witraż Matki Bożej Częstochowskiej, malowany jej ręką. A zaraz naprzeciw rośnie ogromny dąb, zasadzony na srebrny jubileusz zakonnych ślubów Matki Ksawery w 1900 roku.

 

 

Pragnienie całkowitego oddania się Bogu, bez stawiania warunków, tak by mógł działać swobodnie. Pójście drogą, którą On wyznacza. Przyjęcie krzyża z miłości do Pana w nadziei, że już tutaj na ziemi można stać się nowym człowiekiem, przynajmniej w jakiejś części przemienionym Jego łaską. Poszukiwanie pokory i trwanie na modlitwie – bo jedynie tam można zaczerpnąć ze źródła wody żywej i odnaleźć pełnię. Pragnienie obecności Chrystusa, tęsknota i szczęście odnalezione w Tym, który jest jedynym sensem wszystkiego. Czy to nas łączy? Czy gdybyśmy się spotkały z siostrami minionych pokoleń odkryłybyśmy, że mamy wiele podobnych doświadczeń?…

Artykuł ukazał się w Głosie Karmelu 08.2019